środa, 20 kwietnia 2016

ROZDZIAŁ LXIII

Alec siedział z boku i patrzył rozbawiony na swojego rówieśnika. Nie mógł uwierzyć w ten zabawny przypadek. No, przynajmniej dla niego było to zabawne. Nie mógł przecież wiedzieć, co o tym wszystkim myślał Aaron. Nie był chyba do końca zadowolony, o czym mogłoby świadczyć chociażby to, że cały czas się krzywił. Chociaż z drugiej strony... Czy on miał kiedykolwiek inny wyraz twarzy? Przecież wiecznie chodził z obojętną miną, nie wdając się z nikim w niepotrzebne dyskusje. Zazwyczaj po prostu trzymał się z boku i to nie dlatego, że nikt nie chciał się z nim zadawać, a dlatego, że sam nie chciał być w niczyjej grupie. Najwyraźniej bardziej preferował samotność. Poza tym naoczny obserwator mógłby podejrzewać nawet, że Aaron gardził innymi Nocnymi Łowcami. Często rzucał im krzywe spojrzenia albo prychał, kiedy ktokolwiek się do niego odzywał, nie udzielając poza tym żadnej innej odpowiedzi. Rozmawiał tylko z niektórymi osobami i Alec miał zaszczyt być jedną z nich. Ale do rzeczy...
Już od dłuższego czasu trenerzy mieli w zwyczaju zabierać swoich wychowanków na zewnątrz, aby potrenowali na świeżym powietrzu. Powszechnie wiadome było, że trening jest wtedy bardziej wydatniejszy niż w zamkniętym pomieszczeniu. Żaden z Nocnych Łowców się temu nie sprzeciwiał i szczerze mówiąc, żaden się nie zdziwił, kiedy dzisiejszego popołudnia nauczyciele znowu postanowili ich wyciągnąć. Jednak tym razem nie mieli mieć zajęć w ogrodzie za Instytutem, a mieli wybrać się dalej, aby pobiegać po mieście. Duża grupa biegnących osób mogłaby zwracać na siebie uwagę, czego naturalnie nikt nie chciał, dlatego trenerzy nakazali wszystkim użyć runy niewidzialności, tak aby nie rozpraszali Przyziemnych swoją obecnością. Trasy wcześniej oczywiście nie znali, tak więc na początku biegli trochę na oślep, sugerując się jedynie wskazówkami, jakie otrzymywali, typu: „za tym budynkiem skręć w lewo” albo „cały czas prosto aż do jakiejś tam ulicy”. W ten właśnie sposób znaleźli się w największym nowojorskim parku, w którym ich mentorzy zaplanowali kilkunastominutową przerwę, na którą naturalnie wszyscy chętnie przystali. Część Nocnych Łowców usiadła na trawie i wdała się w dyskusję, by chociaż odrobinę umilić sobie czas. Aaron i Alec również postanowili zająć jakieś miejsca i pech chciał, że zarówno Lightwood ze swoimi znajomymi, jak i blondyn upatrzyli sobie polankę przy stawku. Alec uśmiechnął się do chłopaka, zadowolony z tego, że nie zraża się usiąść niedaleko nich, ale ten nawet nie raczył na ten uśmiech odpowiedzieć, jedynie wzruszając ramionami. Przez jakiś czas nic się nie działo, dopóki obydwoje nie zwrócili uwagi na grupkę osób, która właśnie się z czegoś głośno śmiała. Wszyscy wyglądali bardzo beztrosko i widać było, że przyszli do parku, żeby się odstresować. Powody, dla których Nocni Łowcy byli nimi zainteresowani, były jednak inne. Czarnowłosy był zaintrygowany ich zachowaniem i tym, że byli tak głośno, a Aaron... Aaron zobaczył wśród nich Jasona, przez co nie mógł teraz oderwać od nich wzroku. Alec również po chwili go wypatrzył i od razu zerknął na blondyna. Mina Aarona nic nie wyrażała, ale znaczący był sam fakt, że patrzył nieprzerwanie na Przyziemnego, którego z pewnością nie spodziewał się tutaj spotkać. Oczywiście nikt inny poza wspomnianą dwójką zupełnie nie zwracał uwagi na rozmawiającą ze sobą grupkę. Wszyscy inni zajęci byli dyskutowaniem między sobą. Nikt nie przejmował się przechodzącymi obok Przyziemnymi. Właśnie dzięki temu nikt nie zauważył też, że kiedy wcześniej opisana grupa przechodziła obok stawu, jeden chłopak, idący obok Jasona i tłumaczący mu coś, zażarcie przy tym gestykulując, z nieznanych nikomu powodów potknął się o coś znajdującego się w powietrzu i byłby się przewrócił, gdyby nie to, że w ostatniej chwili zachował równowagę. To „coś” było oczywiście kończyną Aarona, którego najwyraźniej złapał skurcz. To wytłumaczenie było najbardziej prawdopodobne. No bo dlaczego chłopak miałby celowo podstawiać mu haka? Miałoby to jakiś sens? To mógł być tylko skurcz. Nic więcej. Nocny Łowca zachowywał się naturalnie i udawał, że nie zauważył tego, co właśnie zrobił, cofając nogę i siedząc jak gdyby nigdy nic. Chłopak z kolei rozejrzał się dookoła, ale niczego nie widząc, wzruszył po prostu ramionami i ruszył dalej. Jason również się rozejrzał i Alec mógłby przysiąc, że jego wzrok na dłużej spoczął w miejscu, w którym siedział Aaron, tak jakby Przyziemny zdawał sobie sprawę z jego obecności. Blondyn także cały czas przyglądał się młodszemu chłopakowi i uniósł brew, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Jason oczywiście nie mógł o tym wiedzieć, co było zasługą runy niewidzialności, ale mimo to po plecach Nocnego Łowcy przebiegł niebezpieczny dreszcz, który mu się nie spodobał. Nie zrywał jednak kontaktu aż do czasu, kiedy chłopak nie zniknął mu z oczu. Dopiero wtedy odwrócił wzrok i ujrzał wpatrującego się w niego Aleca. Uśmiechnął się kpiąco i wstał, otrzepując przy tym ubranie. Nie lubił siedzieć na trawie. Ten sam moment wybrali trenerzy, aby ogłosić koniec przerwy i tym samym wznowienie treningu, przez co i rozbawiony Alec musiał wstać i ruszyć w dalszą drogę.

***


- Lubisz śledzić ludzi, co, Lightwood? - prychnął Aaron, który doskonale zdawał sobie sprawę z obecności drugiego Łowcy.

- Nie śledzę cię. Gdybym to robił, to byś o tym nie wiedział – odpowiedział mu Alec i zrównał z nim kroku.
Szli niespiesznie korytarzem, kierując się na piętro. Trening dał im obu w kość, dlatego woleli nie zostawać z innymi w salonie, a po prostu odpocząć w swoich pokojach.
- Raczej nie. Nie zapominaj, że ja też jestem Nocnym Łowcą i nie jesteś w stanie mnie zaskoczyć – rzucił mu powątpiewające spojrzenie. - Nawet jakbyś bardzo chciał.
- Mógłbym o tym dyskutować, ale wątpię w to, że zmienisz zdanie. Chociaż jesteś w błędzie – dodał po chwili.
Wbił ręce w kieszenie spodni i zaśmiał się pod nosem.
- Czy ty mnie podpuszczasz? Chcesz się założyć? Możemy zrobić sparing i wtedy się okaże, który ma rację – zaśmiał się odrobinę szyderczo.
- Powiedz tylko gdzie i kiedy – odparł pewnie Alec i uśmiechnął się szeroko. - Zadzwoń do niego – rzucił po chwili, kiedy znajdowali się już na odpowiednim piętrze.
- Hę? - zdziwił się wytrącony z równowagi Aaron.
- Przecież widzę, że cię skręca – wyśmiał go. - I widziałem, co zrobiłeś w parku – dodał, patrząc na niego znacząco.
- Nie wiem, o co ci chodzi – odrzekł i zniknął za drzwiami swojego pokoju, zostawiając szczerzącego się do siebie Lightwood'a samego.
On wie, co widział.

***


Aaron nie wytrzymał. Sytuacja miałaby się pewnie inaczej, gdyby nie zobaczył Jasona w parku. Teraz? Teraz nie miał wyjścia. Musiał do niego iść. Czy tego chciał, czy nie nogi go same tam zaprowadziły. Ale czy jak Przyziemny zastukał do drzwi? O nie. Co to to nie. Nie będzie przecież szedł na łatwiznę. Naturalnie musiał podkraść się pod jego okno i wspiąć się na drzewo, by móc dostać się do środka. Zrządzeniem losu było to, że jego plan unicestwiło zamknięte okno. Było tylko jedno wyjście, a przynajmniej on widział tylko jedno wyjście. Nie mógł się poddać, dlatego zastukał delikatnie, modląc się w duchu, by chłopak był gdzieś blisko. Ku jego radości zaraz zobaczył jego zdziwioną twarz, która zaraz zmieniła się w zaskoczoną i niezwykle zdumioną, kiedy ujrzał Aarona siedzącego na drzewie rosnącym obok jego domu.

- Aaron? - usłyszał zduszony szept. - Co ty wyrabiasz? - dodał chłopak, robiąc wielkie oczy i obracając się nerwowo do tyłu.
Aaron uśmiechnął się drapieżnie i przykucnął na gałęzi. Wyglądał teraz jak gotowy do ataku kocur.
- Pomyślałem, że cię odwiedzę – odparł niezrażony jego zachowaniem. - Mogę wejść?
- Nie bardzo – odpowiedział, znowu się obracając. Ta jego ostrożność w każdym ruchu trochę niepokoiła Aarona, ale nie przejmował się tym za bardzo. W końcu miał świadomość tego, że w domu była też rodzina chłopaka. - Może kiedy indziej? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Nie – nie zgodził się Nocny Łowca. - Odsuń się – mruknął.
- Co? - zdziwił się. - Co chcesz zrobić?
- Odsuń się – powtórzył mocniej i już szykował się do skoku, przez co Jason nie mógł zrobić nic innego niż to, co ten mu zalecił.
Prawie bezszelestnie wylądował na podłodze w pokoju chłopaka, lądując idealnie na środku. Wyglądało to tak, jakby po prostu kucnął, a nie pokonał w locie kilka metrów. Zdecydowanie bardzo szybko i sprawnie. Jason doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że blondyn był niezwykle zwinny i wysportowany, ale czegoś takiego się nie spodziewał. Zrobiło to na nim ogromne wrażenie.
- Ćwiczysz parkour czy coś? - zapytał oniemiały. Dopiero po chwili odzyskał rezon. Kiedy Aaron posłał mu swój słynny kpiący uśmieszek, otrząsnął się i pozwolił by na jego twarz powrócił wcześniejszy grymas. - Mówiłem, że jestem zajęty – przypomniał mu.
- A co robisz? Mogę ci pomóc? - zapytał i w kilku susach pokonał dzielącą ich odległość.
Chwycił w dwa palce jego podbródek i uniósł, by pocałować go w usta. Jason początkowo nie oponował, ale po chwili, kiedy pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny i przestawał być jedynie cmoknięciem, zaczął się sprzeciwiać i już się odsuwał. Aaron uśmiechnął się szeroko i pozwolił mu na to, by na chwilę się oddalił, korzystając z okazji i ściągając przez głowę koszulkę, którą miał na sobie. Został tym samym nagi od pasa w górę. Widział, jak Jason obserwuje nieśmiało jego klatkę piersiową, zastanawiając się zapewne, co teraz zrobić. Nocny Łowca postanowił mu pomóc rozstrzygnąć ten wewnętrzny problem i sam popchnął go na ścianę, ponownie zaczynając całować.
- Aaron – jęknął chłopak i zarzucił mu ręce na szyję. Lubił być przygwożdżany drugim ciałem w sposób, w jaki robił to zawsze Aaron. Blondyn na każdym kroku okazywał mu swoją dominację i to, co sam lubił. Dłuższą chwilę jeszcze spędzili na podobnych pieszczotach, zanim oboje nie usłyszeli, że ktoś wspina się po schodach, a odległość między krokami tej osoby a pokojem Jasona coraz bardziej się zmniejszała. - O nie – syknął ten przez zęby i z całej siły odepchnął od siebie Aarona.
- Co do... - zaczął Nocny Łowca, ale nie zdążył dokończyć, bo w słowo wszedł mu młodszy chłopak.
- To moi znajomi. Gadali z moim bratem na dole – wyszeptał nerwowo i zaczął się pospiesznie rozglądać. - Musisz się schować. Nie zdążysz wyjść – dodał jeszcze bardziej do siebie niż do niego.
Aaron przyjrzał mu się uważniej i aż zaniemówił, kiedy spostrzegł, że chłopak najwyraźniej wpadł na jakiś pomysł. Wiedział, że mu się to nie spodoba, a już na pewno nie wtedy, kiedy Jason zerknął na niego przepraszającym wzrokiem i wskazał na szafę.
- Chyba kpisz – sprzeciwił się, ale nic to nie dało, bo chłopak już go pchał w tamtą stronę.
Już było słychać śmiechy osób, które znajdowały się coraz bliżej. Teraz Aaron słyszał, że była to więcej niż jedna osoba.
- Wybacz. Wynagrodzę ci to – obiecał i otworzył drzwi swojej szafy.
- Pożałujesz – warknął Nocny Łowca, po czym zaraz został wepchnięty do środka.
Jedynym co go pocieszało to to, że szafa Jasona przypominała bardziej małej wielkości garderobę niż zwykłą szafę. Było w niej sporo miejsca, tak, że mogłaby zmieścić się w niej jeszcze jedna osoba. A może nawet i dwie. Zresztą nieważne. Ważniejsze było to, że dokładnie w momencie, w którym Jason zamykał drewniane drzwi, a on sam posyłał mu mordercze spojrzenie, drzwi do pokoju otworzyły się i do pomieszczenia weszły jeszcze trzy kolejne osoby. Chłopak uśmiechnął się do nich odrobinę nerwowo, zauważając, że niedaleko miejsca, w którym stali jego znajomi, leżała koszulka Aarona, którą nie tak dawno temu z siebie ściągnął.
- Ale masz syf – zaśmiała się jego koleżanka i ku jego przerażeniu sięgnęła po bluzkę, wokół której kręciły się właśnie jego myśli. Wolał nawet nie wyobrażać sobie tego, że ktoś mógłby teraz otworzyć szafę. Nieźle by się zdziwili. Chociaż właściwie dlaczego mieliby to robić? Nie, to absurd. O niczym się nie dowiedzą. - Mógłbyś chociaż sprzątać, kiedy przychodzimy – dodała rozbawiona.
Oczywiście żartowała, bo ich znajomy nigdy nie miał przesadnego bałaganu, a przecież jedna koszulka leżąca na podłodze nie zrobiła jeszcze nikomu krzywdy.
- Nie jest na ciebie za duża? - zaciekawił się chłopak stojący obok dziewczyny, która też już zabierała głos. Wyszarpnął jej z ręki ubranie, o którym rozmawiali i przyjrzał się uważniej. - Jak na mój gust to tak, ale kto jak woli – wzruszył ramionami i rzucił ją w stronę Jasona.
Chłopak zaśmiał się nerwowo i modlił w duchu, aby jak najszybciej stąd wyszli. Nie wiadomo, co mogło Aaronowi strzelić do głowy. Na szczęście już na dole jego znajomi mówili, że będą się zbierać, także miał nadzieję, że to właśnie zrobią, co ku jego fartowi okazało się prawdą.
- Dobra, my będziemy już lecieć – odezwał się po raz kolejny nieznajomy Aaronowi głos. - Do jutra, co?
- Jasne, widzimy się w szkole – odparł z lekko wyczuwalną ulgą w głosie. - Sami traficie do drzwi czy was odprowadzić? - zapytał.
- Spoko, trafimy – cichy śmiech. - Nara!
Po tym słychać było już tylko oddalające się kroki i dźwięk zamykanych drzwi. Aarona oślepiły odrobinę snopy światła, które dostały się do wnętrza szafy, kiedy Jason uchylił jej drzwiczki.
- Jesteś na mnie zły? - zapytał ostrożnie i zerknął na chłopaka, który siedział skulony w kącie pomiędzy jego ubraniami.
- Tak – burknął i sięgnął po jego rękę, wciągając go do środka. - Poszli?
- Poszli – przytaknął. - Ale jest mój brat i mama. Siedzą na dole.
- Jak będziesz cicho to nie usłyszą – odparł i już zaczął dobierać się do jego spodni.
- Aaron... - pokręcił głową, niezadowolony z takiego obrotu sytuacji.
- To nie ty siedziałeś w szafie, więc się nie odzywaj – warknął i zsunął mu materiał z tyłka, zostawiając jedynie w bokserkach. Pocałował go w krocze, przenosząc się na klęczki i spojrzał na górę. - Zaciśnij zęby – poradził mu. Zanim Jason zdążył zareagować, ten już ściągał z niego bieliznę i pobudzał jego członek swoją ręką. Ruchy, jakie wykonywał, były pewne i mocne, przez co z usta chłopaka wyrwał się głośny jęk. - Uprzedzałem – zaśmiał się blondyn i patrzył, jak Jason zakrywa sobie twarz dłonią.
Szybko zareagował i kiedy czuł, że penis chłopaka zaczyna twardnieć, wziął go do buzi, nie bawiąc się w żadne delikatności. Od razu zaczął mocno ssać, przyciskając też Jasona do ścianki szafy. Nie chciał, żeby chłopak mu tu zszedł.
- Ooooch – wyjęczał cicho między zębami, kładąc drugą dłoń na głowie blondyna i wbijając się członkiem w jego usta. - Dooobrze.
Aaron był mile połechtany tymi komplementami, dlatego zaczął się jeszcze bardziej starać. Rzadko kiedy i mało komu obciągał, ale dla Jasona mógł zrobić wyjątek. Reakcje chłopaka były tego warte. Poza tym miał go teraz na wyciągnięcie ręki. Spokojnie mógł wsunąć w jego ciało palce, co też właśnie robił. Wsunął trzeci palec w jego wnętrze i nareszcie zaczął nimi poruszać. W przód, w tył, krzyżował... A Jason tylko jęczał z rozkoszy, kiedy te zwinne palce uderzały w ten czuły punkt, co wywoływało u niego dreszcze. Szybko sięgnął do swoich ust, chcąc jakoś ściszyć dźwięki, które wydawały. Było mu strasznie wstyd, kiedy myślał o tym, że piętro niżej znajduje się jego rodzina, ale nie było to powodem, dla którego chciał to wszystko przerwać. Szczerze mówiąc, ciężko byłoby mu teraz wymyślić jakikolwiek powód. Było mu za dobrze. Był już całkowicie twardy i tak bardzo już chciał go poczuć w sobie!
- Już – wyszeptał. - Już, Aaron – poprosił.
Pociągnął go w górę i objął go za szyję. Opierał się o ścianę szafy, nadal nie wierząc w to, że będą to robić w takim a nie innym miejscu. Był cały spocony, a koszulka, którą nadal miał na sobie całkowicie się kleiła do jego rozgrzanego ciała.
Blondyn również jęknął, kiedy gorący oddech chłopaka owionął jego szyję. Obrócił go i wbił się kroczem w jego tyłek. Jason mógł wyczuć, że ten nadal miał na sobie spodnie.
- Musisz być naprawdę cicho – szepnął mu do ucha i jęknął delikatnie.
Jason pokiwał żywo głową i zaraz usłyszał dźwięk rozpinanego rozporka. Aaron zsunął z siebie spodnie wraz z bielizną i wyciągnął z kieszeni żel oraz prezerwatywę. Na szczęście na spotkania z Jasonem zawsze był przygotowany. Wprawnym ruchem nasmarował swojego penisa i po chwili już szykował się, żeby w niego wejść. Spojrzenie, jakie posłał mu chłopak, kiedy obrócił swoją twarz w jego stronę, tylko umocniło go w przekonaniu, żeby się pospieszył. Blondyn sapnął. Jason nie spinał się ani nie uciekał. Wiedział, że za chwilę będzie dużo przyjemniej. Trzymał się mocno ścianki przed sobą i sapał w ramię, którym zakrywał sobie usta. Bał się, że mimo tego może się zapomnieć i zacząć krzyczeć, jak to już miał w zwyczaju. Czekał na ten jeden jedyny ruch, który już po chwili nastąpił. Aaron wsunął się w niego, całując przy okazji po łopatkach. Jason odetchnął ciężej i sięgnął do tyłu do jego szyi. Pomasował ją delikatnie i pozwolił na to, by Aaron chwycił między wargi jego usta. Szybkie ruchy bioder Nocnego Łowcy uniemożliwiały mu logiczne myślenie i jedyne co był w stanie robić to głośno sapać, uważając jednak, żeby nie robić tego zbyt głośno. Było mu tak dobrze...
- Mhm, mocniej – poprosił i złapał go za rękę.
Przymknął oczy, odchylając głowę do tyłu i kładąc ją na jego ramieniu. Był absolutnie zachwycony tym, w jaki sposób Aaron potrafił doprowadzić go do takiej sytuacji. Może nie odczuwałby tego tak intensywnie, gdyby nie dłoń blondyna zaciskająca się na jego członku i poruszająca po nim sprawnymi ruchami. Aaron trzymał go mocno i wchodził w niego szybko, pełnymi ruchami. Od czasu do czasu zatrzymał się, głęboko zanurzony, aby przez chwilę tylko całować się z nim namiętnie. A potem wznawiał ruchy, więc Jason nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Jedynie jęki uciekały z jego ust, a oczy owładnęła błoga przyjemność. Ciało chłopaka drżało z przyjemności, a jego penis podrygiwał, jakby na znak tego, jak mu dobrze. Nie zdążył nawet go uprzedzić i strzelił prosto w jego dłoń. Aaron, mimo iż tego świadomy, nie zaprzestawał przy tym swoich ruchów, co i rusz się w niego wbijając. Posapywał przy tym nisko i co raz podskubywał wargi młodszego, a ten już tylko pojękiwał w jego ramionach. Było mu tak… tak, dobrze. To chyba było dobre słowo.
Wreszcie i Nocny Łowca osiągnął spełnienie, zatrzymując się dosłownie na sekundę. Uwielbiał seks z Jasonem. Zawsze był po nim niezwykle zadowolony. Chłopak zdecydowanie spełniał jego oczekiwania.
- Nie próbuj mnie nigdy więcej wpychać do szafy – wyszeptał mu do ucha, nadal sapiąc.
Wciąż był zmęczony, ale wiedział, że za moment odzyska siły. Jeszcze tylko chwilka, pomyślał i podciągnął spodnie chłopaka, zapinając mu rozporek i obracając w swoją stronę. Ze swoimi uczynił oczywiście to samo, wycierając w nie zabrudzoną dłoń. Nie przejmował się tym, że oboje cali lepili się od potu.
- Chyba, że chcę powtórkę – dokończył Jason i przyciągnął go do pocałunku, uśmiechając się przy tym lubieżnie.
- Następnym razem może nie być tak przyjemnie – uprzedził go i ugryzł w wargę.
- Mhmmm – zgodził się chłopak, chociaż i tak w to nie wierzył.
Stanął na palcach, by cmoknąć go raz jeszcze. Był cały rozpromieniony i aż tryskał energią. Gdyby nie to, że Aaron był z nim cały czas, nie powiedziałby, że ten przed niespełna chwilą był całkiem wykończony. To praktycznie niemożliwe, żeby zwykły Przyziemny tak szybko odzyskiwał siły. Nocnemu Łowcy bardzo podobał się ten widok. Znacznie bardziej chłopak podobał mu się teraz niż otoczony swoimi zidiociałymi przyjaciółmi.
Bo wcale nie przyszedł do niego dlatego, że zobaczył go z nimi w parku. Absolutnie.

_________________________________


Znowu wybaczcie za spóźnienie. Dzięki wszystkim za głosy!

Wiem, że miałam się zabrać za zakładki, ale na razie nie mam czasu. Po maturach do nich przysiądę. Na razie możecie jednak zobaczyć, że zaktualizowałam zdjęciach naszego kochanego Maleca.
Oceniajcie rozdział. Chcę poczytać, co myślicie :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

ROZDZIAŁ LXII

- Nie musiałeś za nami leźć aż pod jego dom – zaczął Aaron, kiedy już Jason zniknął mu z pola widzenia i był pewien, że nie jest w stanie tego usłyszeć.
Znajdowali się bowiem na ulicy, na której mieszkał młodszy chłopak, stojąc właśnie przed szeregiem budynków. Niecałą minutę temu w jednym z nich zniknął Jason, którego Aaron łaskawie postanowił odprowadzić. Nie spodziewał się jednak, że w ślad za nim podąży Lightwood, który miał przecież mu tylko pomóc wyprowadzić chłopaka z Instytutu. Nic więcej. Nie potrzebował nikogo plątającego mu się pod nogami, a Jason miał kumpli pod dostatkiem. On również nie potrzebował nikogo do towarzystwa.
- Czemu się tak denerwujesz? - zapytał złośliwie Alec. - Przecież nikomu nie powiem, że się spotykacie.
- Oczywiście, że nie, bo się nie spotykamy – odparł automatycznie. Kopnął kamień leżący na drodze i ruszył w kierunku, z którego przybyli. Nie musiał już tutaj być, więc chciał się zmyć. Na nic tu była jego obecność. - Poza tym gdybyś jednak zmienił zdanie, to wiedz, że nie będzie to dla ciebie korzystne wyjście. Tak tylko ostrzegam, jakbyś się kiedyś komuś wygadał – powiedział jak gdyby nigdy nic i wzruszył ramionami. - Będziesz żałował.
- To nie podlega żadnym dyskusjom – pokiwał głową gorliwie i zaraz wybuchnął śmiechem. Nie, nie potrafił zachować spokoju. - Przestań już, Aaron. To, co za każdym razem mówisz, staje się już nudne. Co by się stało, gdyby ktoś się dowiedział? Prawdopodobnie nic – odpowiedział sam sobie, kiedy nie usłyszał żadnego słowa od chłopaka.
Chwilę szli w ciszy, bo ani jeden, ani drugi nie mieli nic do dodania. Nie chodziło o to, że wyczerpał im się temat, bo przecież tak nie było. Po prostu nie mieli ochoty ze sobą rozmawiać, a przynajmniej tak było ze strony blondyna. On nawet nie chciał iść razem z Aleciem, więc o jakiejkolwiek rozmowie nie było nawet mowy. Myślał, że Lightwood zawróci zaraz pod Instytutem, a nie będzie się pchał razem z nimi i również postanowi odprowadzić Jasona do jego domu. Zgoda, wiedział o jego istnieniu, ale to tyle. Im mniej wiedział, tym lepiej. Poza tym lepiej dla nich wszystkich byłoby, żeby się za bardzo nie spoufalali. Czarnowłosy nie znał młodszego, a Aaron i owszem. No przynajmniej trochę. Alec nie widział spojrzeń, jakie ten mu rzucał, kiedy szli. Coś było nie tak. Poza tym kiedy wychodzili z pokoju blondyna w twierdzy, młodszy też dziwnie się zachowywał. Tekst, którym rzucił, można było rozumieć na wiele sposobów i już Aarona w tym głowa, żeby dowiedzieć się, o co mu chodziło. Był pewien, że mu się uda. Umiał go podejść.
- Nie wiem, co by się stało, ale nie chcę się dowiadywać. Nie lubię, kiedy ktoś miesza się w moje życie, bo nie dotyczy ono kogoś innego niż mnie samego. To niczyja sprawa czy kogoś aktualnie pieprzę, czy nie – dodał na odczepnego.
- Albo czy ktoś pieprzy ciebie – sprostował, uśmiechając się pod nosem.
Aaron rzucił mu groźne spojrzenie, co szybko starło mu z ust uśmieszek. Nie życzył sobie takich komentarzy.
- Nie obchodzi mnie, co się wyprawia między tobą a tym twoim chłopaczkiem, ale zapewniam cię, że mnie nikt nie pieprzy – rzucił mało przyjaznym tonem.
- Jak chcesz – odrzekł Alec i jak gdyby nigdy nic szedł dalej, zupełnie nie przejmując się Nocnym Łowcą, który kroczył obok niego.
- Jason to Przyziemny – usłyszał po kolejnej dłuższej przerwie, w czasie której żaden z nich się nie odzywał.
To stwierdzenie odrobinę zaskoczyło Aleca, ale nie mówił o tym na głos. Przecież wiedział, że Jason to Przyziemny. To nie była dla niego żadna nowość. Dlaczego Aaron o tym wspomniał? I dlaczego w ogóle się odezwał? Alec już nastawiał się na to, że dalszą drogę do Instytutu przebędą w absolutnej ciszy. Aaron nie wyglądał na kogoś skorego do rozmów, a tym bardziej do zwierzeń.
- A Magnus to Podziemny – skwitował swobodnie. - I co z tego? Każdy o tym wie, a jakoś nie spotkałem się z negatywną opinią na ten temat, a przynajmniej nie od osób, od których tego oczekuję – wyjaśnił.
- Och, czyli twoi rodzice nie mają nic przeciwko temu, że pieprzy cię jakiś tam czarownik? - zapytał ironicznie.
To pytanie jeszcze bardziej zbiło z tropu już i tak mocno zdezorientowanego czarownika. Co go to obchodziło? Naprawdę mieli o tym rozmawiać? Kto tego chciał?
- Więc do tego zmierzasz? Że nie spodoba się to twoim rodzicom? - zakpił, wbijając ręce w kieszenie.
Jakoś go tak niespodziewanie zaczęły świerzbić i wolał się przestrzec przed niekontrolowanym wybuchem. Nie podobał mu się kierunek, w którym zmierzała rozmowa.
- Nie wspominałem nic o moich starych – warknął cicho Aaron. - I to nie twoja sprawa.
- „To nie twoja sprawa” jest ostatnio twoim jedynym argumentem, zauważyłeś? - burknął Lightwood, nawet na niego nie patrząc. Kroczył przed siebie, wpatrując się jedynie w Przyziemnych, którzy się wszędzie kręcili. Byli jak mrówki. - Sam zacząłeś ten temat. Czemu się tak denerwujesz? Przecież ich tu nawet nie ma.
- To ty się spinasz, ale rzeczywiście ich tu nie ma – odrzekł ze złośliwym uśmieszkiem. - Gdyby było inaczej, to mnie by tu nie było.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Lightwood, szczerze zaciekawiony tą kwestią.
- Tylko tyle, że jeśli nie będziesz się sprężać, to nie zdążymy na kolację – warknął i ruszył przodem, nie zwracając już uwagi na drugiego Nocnego Łowcę.
„Co za dużo to niezdrowo”, dodał w myślach i przyspieszył kroku. Alec też już się nie spierał, po prostu krocząc za nim. Nie miało to sensu. I tak by się pewnie więcej nie dowiedział. Tak to już z Aaronem było. Zaczynał, ale rzadko kiedy kończył.
Do Instytutu dotarli w niecałe półgodziny. Tak jak przewidywał Lightwood, cały czas panowała między nimi cisza. Rozstali się tuż przy schodach, kiwając sobie jedynie głową. Aaron postanowił zaszyć się w swoim pokoju, a Alec sprawdzić co u jego chłopaka. Wiedział, gdzie ten najprawdopodobniej się znajdował i to to miejsce obrał sobie za cel.
Zapukał delikatnie do drzwi i automatycznie szarpnął za klamkę. Jak się tego spodziewał, drzwi od razu puściły i mógł wejść do środka. Magnus już pochylał się nad papierzyskami i okupował gabinet mu przeznaczony, najwyraźniej nie przejmując się tym, że dzisiaj mógłby sobie zrobić jeszcze przerwę. Uniósł głowę, kiedy usłyszał, że ktoś wtargnął do jego jaskini i uśmiechnął się szeroko, kiedy zobaczył kto to taki.
- Witam z powrotem – mruknął i wyciągnął rękę do Aleca, chcąc by ten podszedł bliżej.
Lightwood'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Spodobało mu się to, że na jego widok Magnus od razu odstąpił od dokumentów, nad którymi się głowił i odsunął je na bok, robiąc mu miejsce. Alec chętnie przysiadł na skraju jego biurka, dokładnie tuż przed nim i również uśmiechnął się szeroko. Kiwnął mu głową i dosłownie na chwilkę się pochylił, co zostało zaraz wykorzystane przez Bane'a, w którego głowie czaiły się same niecne pomysły. Czarownik bowiem wyciągnął się do góry i ucałował śliczne usteczka swojego chłopaka, sprawiając tym samym, że jego uśmiech jeszcze bardziej się powiększył.
- Nie pracujesz? - zapytał Alec, opierając dłonie na meblu i spinając ramiona. Nie chciał przyciągać go do siebie, chociaż najchętniej właśnie to by zrobił. - Myślałem, że jesteś zajęty.
- Bo jestem – zgodził się z nim czarownik, rozsiadając się wygodniej i obserwując go ze swojego miejsca. Zrobił delikatną podkówkę i zapatrzył się w jego oczy. - Chcę to jak najszybciej skończyć i myślę, że twojej matce też zależy na tym, żeby tak było. Co nie zmienia faktu, że zawsze mam ochotę na to, byś mi przerwał. Lubię, kiedy to robisz – dodał i sięgnął po jego dłoń. Chwycił ją w swoją i przyłożył do ust, po czym pocałował, cały czas nie zrywając kontaktu wzrokowego. Widział rumieńce występujące na policzki Aleca i to jak jego oczy łagodnieją. Cieszyło go to, iż wiedział, że potrafił wywołać w nim takie reakcje. Widok rozanielonego Aleca był jednym z najpiękniejszych w jego długim życiu. To właśnie taki wyraz twarzy przyjmuje, kiedy... Nie, tego niewinne umysły nie mogą wiedzieć. - Prawie tak samo jak lubię ciebie – wyjaśnił.
- A że mnie bardzo lubisz... - zaczął Alec i zaśmiał się cicho. Nie skończył, bo Magnus i tak doskonale wiedział, co miał na myśli.
- Dokładnie – potwierdził z uśmiechem i zostawił w spokoju jego rękę, oddając ją właścicielowi. - Gdzie byłeś z Aaronem? - zmienił temat, kiedy Lightwood wstał z biurka i obszedł je, zajmując jedno z krzeseł przed nim stojących.
Nocny Łowca sam nie wiedział, dlaczego to zrobił. Może chciał zwiększyć dystans między nimi? A może miał takie widzimisię? Nie był pewien. Nie wpłynęło to jednak na tok ich rozmowy. Magnus przyjął to z niewzruszonym wyrazem twarzy, bo dzięki temu mógł powrócić do swoich papierków, jednocześnie kontynuując rozmowę ze swoim chłopakiem. Miał doskonałą podzielność uwagi, przez co nie było to dla niego żadnym problemem.
- Aaaj – jęknął i skrzywił się odrobinę. Gest ten został od razu zauważony przez czarownika, który uniósł jedną brew do góry. Nie miał pojęcia, dlaczego Alec tak zareagował. - Nie mogę ci powiedzieć.
- Alec? - zdziwił się, marszcząc brwi.
Lightwood nie wiedział, co odpowiedzieć, więc się po prostu nie odzywał. Zostało to opacznie zrozumiane przez Bane'a, który przyglądał mu się dłuższą chwilę, po czym przekrzywił głowę i posłał mu karcące i jednoznaczne spojrzenie. Tym razem Alec nie mógł nic nie powiedzieć.
- No coś ty! - zaprzeczył niemal natychmiast, bo domyślił się, co starszemu chodzi po głowie. - Nic z tych rzeczy. Magnus!
- No ja myślę – skwitował czarownik, robiąc udawaną groźną minę.
- To dobrze – kiwnął mu Alec i rzucił w niego papierkiem, który znalazł na biurku. - Nic nie ma. Przynajmniej między naszą dwójką – sprostował rzeczowo, co było błędem.
- Był z wami ktoś jeszcze? - zaciekawił się.
Lightwood pomyślał, że mógłby teraz stuknąć się w czoło. Dlaczego nie potrafił się przy nim kontrolować i mówił to, co mu ślina na język przyniosła? Och, Razjelu. Miłość jest ślepa. Czekaj, co?! Jaka miłość?!
- Jedna osoba – przyznał niechętnie, chcąc jak najszybciej pozbyć się z głowy swoich myśli. Miał dziwne wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, to będą one widoczne dla wszystkich, a tego by nie przeżył. Szczególnie jedna konkretna osoba nie mogła się póki co o niczym dowiedzieć, a tak się składało, że znała go bardzo dobrze i aktualnie siedziała przed nim. - Ale nic więcej ci nie powiem.
- Dlaczego? - zapytał, niczego nieświadomy.
- Bo nie mogę. Obiecałem Aaronowi, a on jest strasznie przewrażliwiony na tym punkcie. Zapowiedział, że stanie się ze mną coś niedobrego, jeśli się komuś wygadam – wyznał szczerze.
Tyle mógł mu powiedzieć.
- Swoimi tłumaczeniami nie sprawiasz, że chcę się poddać, mój drogi – zmrużył oczy. - Coraz bardziej mnie to wszystko intryguje.
- A to niedobrze – stwierdził czarnowłosy – bo niestety będę cię musiał zostawić z niczym – dodał i tym razem to on został czymś rzucony. A przynajmniej taki był pewnie cel Magnusa, kiedy wypuszczał w jego stronę swoje pióro. Zapomniał chyba jednak o tym, że miał do czynienia z Nocnym Łowcą, który w porę złapał lecący przedmiot, głośno się przy tym śmiejąc. Czarownikowi się to nie spodobało i skomentował to bardzo dorosłym gestem, a mianowicie tym, że pokazał mu język. - Uważaj sobie – rzucił w jego stronę i uśmiechnął się delikatnie.
Zaczął się bawić pudełkiem, w którym znajdowały się kolorowe spinacze należące do jego chłopaka.
- Czasami zapominam, że nic ci nie umyka – stwierdził z westchnieniem.
- I to się raczej nie zmieni – przyznał Alec.
- To, że nie będę o tym pamiętał? - zaśmiał się.
- Nie łap mnie za słówka! - odparł. - To, że nic mi nie umyka – wzruszył ramionami. - Z Nocnymi Łowcami już tak jest – dodał, patrząc mu w oczy spod wachlarza swoich pięknych ciemnych rzęs.
- Muszę się przyzwyczaić? - dopytał.
- A czy to dla ciebie duże wyrzeczenie? - ciągnął rozmowę.
- Patrząc na to, co mam w zamian... - uśmiechnął się i pozwolił sobie nie dokończyć zaczętego zdania.
Alec dokładnie wiedział, jaka była część dalsza, więc nie domagał się tego, by ten mówił to na głos. Nie było mu to potrzebne.
- Cate dzisiaj do mnie dzwoniła i o ciebie pytała – wyznał w pewnym momencie Magnus, przekartkowując kolejne dokumenty. - Polubiła cię.
- Dziwisz się? - zaśmiał się Alec, a pudełeczko, którym się bawił, niespodziewanie samo się przesunęło.
Wiedział, że było to zasługą jego wielce zabawnego mężczyzny, który był przecież czarownikiem.
- Szczerze mówiąc to trochę tak – odparł złośliwie.
- No tak – zgodził się Lightwood. - To niemal niemożliwe, żeby ktoś lubił jednocześnie kogoś takiego jak ja – przewrócił oczami – i kogoś takiego jak ty – machnął w jego stronę ręką.
Gest ten był jednak bardzo lekceważący i wykonany jakby na odczepnego.
- Oczywiście – zironizował Bane i ponownie zrobił mu na złość, po raz kolejny bez zapowiedzi przesuwając spinacze, na których ten cały czas skupiał swoją uwagę. - To prawie niemożliwe.
- Prawie? - zdziwił się, unosząc brwi. - To przecież stuprocentowo... - zaczął, ale nie skończył, bo całe pudełko wylądowało na jego torsie, sprawiając, że wszystkie spinacze się na niego rozsypały. Uniósł spojrzenie na swojego chłopaka i spostrzegł jego groźny wzrok. Chwilę się na siebie patrzyli, po czym oboje wybuchnęli śmiechem. - Żartuję, Magnus.
Bane już miał mu coś odpowiedzieć, kiedy usłyszeli pukanie do drzwi. Spojrzeli po sobie niepewnie. Zarówno Magnus jak i Alec nie wiedzieli, kto mógłby chcieć rozmawiać z czarownikiem, ale postanowili zachowywać się naturalnie. Lightwood zaczął zbierać spinacze, które przez jego luźne ułożenie ulokowały się na jego brzuchu i biodrach, a Bane powiedział „otwarte”, tym samym zapraszając gościa do środka. Jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy zobaczył kto to taki.
- Dobry wieczór, Magnusie – przywitała się z nim Maryse, matka Aleca. - Przyszłam zapytać, czy... - zaczęła, ale zaraz przerwała, bo najwyraźniej dostrzegła trzecią osobę w pomieszczeniu. Alec również się odwrócił, kiedy tylko usłyszał znajomy mu głos i wpatrzył się w matkę niemal z przerażeniem w oczach. - Alexander? Co tu robisz?
- Ja... To znaczy...
- Alexander wpadł do mnie na chwilę, bo musieliśmy coś omówić – wyjaśnił oględnie czarownik, czując, że musi interweniować.
- Co takiego?
- Wybacz, moja kochana, ale to raczej nie twoja sprawa – odpowiedział jej Magnus, zerkając na Aleca, który zaczął pospiesznie zbierać wszystkie rozrzucone po nim przedmioty. Maryse również spojrzała w tamtym kierunku i zdziwiła się czynnością, którą wykonywał jej syn, ale wolała nie pytać. - Powiedz mi lepiej, co cię do mnie sprowadza. Mogę się założyć, że jest to o wiele bardziej ciekawa kwestia.
Maryse postanowiła nie komentować tonu, w jakim Bane się do niej zwracał. Znała go już długo i wiedziała, że jego postawa wobec niej prędko się nie zmieni.
- Przyszłam zobaczyć, czy korzystałeś już z dokumentów, które weszły dzisiaj w twoje posiadanie – odparła, podchodząc bliżej niego. - To bardzo istotne.
- Wiem, ale niestety nie miałem jeszcze czasu, by je otworzyć – wyznał.
Alec przyglądał się im obojgu i dziwił się temu, co widział. Jego własna matka pochylała się właśnie nad Magnusem, jego chłopakiem, co trzeba dodać, i sprawdzała jego postępy. Nie wiedział, jak ma się zachować. Miał wyjść czy może wręcz przeciwnie – zostać i nie zwracać na siebie uwagi? Chyba wolał drugą opcję.
- Mógłbyś zrobić to teraz?
- Naturalnie. Dla ciebie wszystko – odrzekł ironicznie i posłał jej swój piękny uśmiech.
Alecowi na ten widok zachciało się śmiać. Bane chyba to przewidział, bo zerknął na niego i puścił mu bardzo dyskretnie oczko. Po tym chwycił już w dłonie kopertę, którą Lightwood już widział. Była to ta sama, po którą musieli się dzisiaj wybrać. Co w niej było?
- I co? - zaciekawiła się Maryse, kiedy czarownik rozdarł papier.
- Chwila – sprowadził ją na ziemię. - Dopiero otworzyłem. Daj mi to przeczytać.
Kobieta zgodziła się i kiwnęła głową na znak przeprosin. Magnus miał rację. Nic przecież jeszcze nie wiedział. Niepotrzebnie naciskała.
Podczas gdy Bane zagłębiał się w treści dokumentów trzymanych w dłoni, Alec nie wiedział, co ze sobą począć. Usilnie unikał pytającego spojrzenia swojej matki, w dalszy ciągu nie chcąc zwrócić na siebie jej uwagi. Bał się tego, co mogła powiedzieć albo o co mogła pytać. Nie byłby w stanie jej odpowiedzieć. Po chwili jednak nie musiał się już tym przejmować, bo to na czarowniku spoczęła uwaga pozostałej dwójki, kiedy się nareszcie odezwał.
- Tak! To jest to samo! - powiedział niezwykle przejętym głosem i wstał szybko, podchodząc zaraz do regału z książkami i zaczynając między nimi szperać.
Zarówno Alec jak i jego matka nie mieli pojęcia, co miał na myśli Magnus, ale i ich ogarnęło jego podekscytowanie. Maryse podeszła do czarownika, patrząc cały czas na jego poczynania, a jej syn wyprostował się na krześle, nie chcąc, żeby umknęło mu jakiekolwiek słowo z ich możliwej rozmowy. Tak naprawdę ani trochę nie wiedział, czego mogła dotyczyć, ale i tak chciał go to ciekawiło.
Bane chyba zapomniał o obecności Lightwood'ów, bo zachowywał się tak, jakby ich nie było. Nie odpowiadał również na pytania Maryse ani nie nawiązywał kontaktu z Aleciem. Pospiesznym krokiem pokonał dzielącą go do biurka odległość i położył na nim opasłe tomisko jakiejś nieznanej Nocnym Łowcom książki. Nie mieli pojęcia, co to mogło być, ale czarownik najwyraźniej tak. Wiedział też, jak się nią posługiwać, bo po chwili, którą przeznaczył na kartkowanie spisu treści, nareszcie odnalazł to, czego szukał.
- Spójrz tutaj – pokazał kobiecie i wskazał konkretną stronę. Przeczytał też tekst, który był napisany w nieznanym dla Aleca języku. Jego matka najwyraźniej również nie do końca rozumiała to, co przeczytał, bo wpatrywała się w niego z niezrozumieniem w oczach. - To samo jest tutaj – dodał Bane i podał jej kolejną kartkę – razem z tłumaczeniem, o tutaj – i jeszcze jedną.
Chwilę zajęło kobiecie przeczytanie tego wszystkiego, ale kiedy jej się to udało spojrzała na czarownika i zapytała:
- Ty to tłumaczyłeś, tak? - chciała mieć pewność. - Wszystko się zgadza?
- Oczywiście – odparł Magnus i przewrócił oczami. - Ale najlepsze jest tutaj. To te dokumenty, do których dzisiaj dotarliśmy – wyznał i podał jej ostatnią już zapisaną stronnicę. Pokazał jej dokładnie palcem, z którym fragmentem ma się zapoznać, a ona to szybko uczyniła, nie zadając żadnych zbędnych pytań. - To wszystko ma ze sobą powiązanie – dodał niezwykle poruszonym głosem.
Maryse zmarszczyła brwi i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem na ustach.
Alec w dalszym ciągu nie miał pojęcia, o czym oboje mówią, ale chciał się dowiedzieć. Musiał wiedzieć! Był już dorosłym Nocnym Łowcą. Miał prawo.
- Tak myślisz? - dopytała, a ten żarliwie kiwnął głową. Zupełnie nie zwracali uwagi na osobę trzecią, która cały czas słyszała ich rozmowę i próbowała wyłapać jakiekolwiek fakty. - To znaczy, że możemy... - zaczęła, a Bane ponownie kiwnął głową na znak zgody. - W jaki sposób?
- Jest zaklęcie – po raz kolejny przekartkowywał wielką księgę. - O, tutaj. Myślę, że to o nim pisze w tych wersach – wskazał konkretnie palcem. Maryse naturalnie wszystko widziała, ale Alec nie, co go odrobinę irytowało. - Jest to jednak stare i potężne zaklęcie... ciężko je rzucić.
- Będziesz w stanie to zrobić? - zapytała go, na co on pokiwał głową.
Nigdy nie wątpił w swoją wielką moc. Nie bez powodu nazywał się Wielkim Czarownikiem Brooklynu.
- Postaram się.
- Świetnie – przyznała Nocna Łowczyni, a na jej twarzy malowało się zadowolenie.
Alec wiedział, że niełatwo wprowadzić w taki stan jego matkę i dzięki temu jeszcze bardziej chciał wiedzieć, o czym tak cały czas dyskutowali.
- Mamo? - zaczął niepewnie. - O co chodzi?
Nie do końca wiedział, czy na pewno może się teraz wychylać. Magnus i Maryse spojrzeli na chłopaka zaskoczeni, chyba nie zdając sobie sprawy z tego, że ten cały ten czas był razem z nimi w jednym pomieszczeniu.
- Nieważne, Alexandrze – pierwsza odzyskała rezon jego matka. - To sprawy Instytutu. Idź, proszę, do swojego pokoju i wyślij ojcu ognistą wiadomość. Napisz, że ma się ze mną jak najszybciej skontaktować.
- Mam prawo wiedzieć! - oburzył się najmłodszy.
- Zrób to, o co cię proszę – powiedziała jego matka tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Alec nie miał więc innego wyboru, jak po prostu wstać i wyjść. Nie omieszkał jednak rzucić obojgu ostatniego spojrzenia. Matce - odrobinę wściekłego za to, że po raz kolejny nie dzieli się z nim ważnymi dla Instytutu sprawami, a Magnusowi proszącego, chociaż i tak miał pewność, że jego czarownik mu wszystko wyjaśni. Może nie teraz, ale na pewno w niedalekiej przyszłości. On już się o to postara.

_____________________________________

Dzięki wszystkim za niesamowite 100 tys. wyświetleń i przepraszam jednocześnie za przedłużenie okresu oczekiwania na rozdział o kolejny tydzień. Liczę jednak na to, że nikt mnie przez to nie opuścił i wszyscy nadal czekali na post!
Czekam na opinie. Buziaki!

piątek, 1 kwietnia 2016

BONUS PRIMA APRILIS

Jason nie mógł wierzyć w to, że dzisiejszy dzień mógł być jeszcze bardziej absurdalny. Czuł się tak, jakby w ogóle nie wstał. Czy to możliwe, że nadal spał? Ale czy sen mógł być tak bardzo realistyczny, mimo iż jednocześnie kompletnie niemożliwy? Dlaczego to wszystko było takie dziwne? Dlaczego nie wrócił po szkole do domu, tylko zgodził się na jakieś spotkanie? Dlaczego każdy, kogo spotkał, zachowywał się inaczej niż zwykle? I dlaczego Aaron... Nie, nawet nie potrafił tego nazwać. Ale może zaczniemy od początku...
Poranki nigdy nie należały do ulubionych części dnia u Jasona. Były raczej na szarym końcu. Czy było to uwarunkowane tym, że zazwyczaj oznaczało to pójście do szkoły, czy po prostu nigdy nie chciało mu się wychodzić spod ciepłej kołderki? Tego nie wiedział. Wiedział jednak, że dzisiaj piątek. Kolejny zwykły nudny piątek w jego życiu. Wystarczyło go tylko przetrwać. Lekcje miał do piętnastej, co nie było raczej powodem do szczęścia, ale musiał się poświęcić i wysiedzieć tyle w miejscu, w którym i tak spędził połowę swojego życia. Tak już musiało być. Jutro może gdzieś wyskoczy ze znajomymi albo spotka się z Aaronem. Szczerze mówiąc, do zwleczenia się z łóżka bardziej motywowała go ta druga opcja. Nie mógł się jednak na nic nastawiać, bo z doświadczenia wiedział, że z Aaronem było inaczej niż z kimkolwiek innym. Nigdy nie mogli niczego zaplanować, bo to by nie wypaliło. Żył więc w ciągłym stresie, co chwilę sprawdzając telefon, czy chłopak aby na pewno nie napisał. Było to bezsensownym zachowaniem i Jason zdawał sobie z tego sprawę, ale mimo to nie potrafił już wyzbyć się tego nawyku. W końcu po co Aaron miałby wysyłać mu jakąkolwiek wiadomość z samego rana? Wiedział, że ten chodzi do szkoły i z rana nie mają szans na małe co nieco. Częściej odzywał się wieczorami albo czasem i nawet popołudniami.
Po porannej toalecie i odrobinę nieprzytomnym wyborze garderoby na dzisiejszy dzień Jason postanowił zwlec swoje zwłoki na dół, by żaden z jego domowników nie pofatygował się do jego pokoju w celu wyciągnięcia go z łóżka. Miał dość sadystycznych pobudek jego brata albo jeszcze gorszego krzyku swojej mamy. Na pewno zaczęłaby prawić mu kazania na temat nieporządku, w jakim mieszka. Cóż, tak czy inaczej po chwili był już w kuchni i pierwszym, co ujrzał, był jego kochany brat. Zdziwił się nieco, widząc go przy stole, bo ten zazwyczaj wychodził znacznie później od niego, ale nic nie powiedział. Uroki bycia starszym.
- Jak się spało? - zapytała jego matka.
Jason szczerze wątpił w to, czy ją to rzeczywiście interesowało, więc odpowiedział z miną bez wyrazu:
- Całkiem okej.
Zaraz usłyszał cichy chichot dochodzący sprzed szafki, przy której stała. Co ją tak rozbawiło? Olał to jednak i skupił się na jedzeniu. Wiedział, że bez porządnego śniadania nie będzie w stanie przeżyć całego dnia w szkole. Jadł w niej co prawda lunch, ale to nie to samo.
- Jesteś brudny? - usłyszał w pewnym momencie od swojego brata.
- Gdzie? - odpowiedział automatycznie i już zaczął się oglądać.
Nie mógł wyjść ubrudzony do szkoły.
- Tutaj - odparł ten i wskazał na jego klatkę piersiową.
Chłopak szybko tam spojrzał, ale... No właśnie, nic tam nie było. Kiedy tylko podniósł swój zagubiony wzrok na swoją rodzinę, ta ponownie wybuchnęła śmiechem. Nienormalne. Zupełnie nienormalne. Dlaczego musiał wychowywać się wśród takich osób?
- Ale śmieszne - rzekł tylko i odłożył pustą miskę po płatkach do zlewu. Nie przejmował się jej umyciem, bo wiedział, że mama prędzej czy później zrobi to za niego. Nie rozumiał poczucia humoru osób znajdujących się w pomieszczeniu i chyba nawet nie chciał go rozumieć. Przez tyle lat zdążył się nauczyć, żeby po prostu potakiwać. To mu wystarczało. - Idę do szkoły - "świry", dodał w myślach, bo pozostała dwójka nic nie odpowiedziała, zajęta w dalszym ciągu chichotaniem.
Kiedy wyszedł na zewnątrz, spostrzegł, że nie tylko jego powalona rodzinka zachowywała się, jakby nagle wszystko wokół stało się śmieszne. Weźmy na przykład kanara w autobusie. Wredna ruda babka. Nie miała za wielu przyjaciół, a już szczególnie nie w towarzystwie, z jakim on miał do czynienia. Wiecznie ponura i nieuśmiechająca się kobieta, która tylko czekała na to, by przyłapać kogoś na jeździe na gapę i wlepić mu mandat. A dzisiaj? Jak co rano przerwała jego rozmyślania i swoim powstaniem sprawiła, że musiał wyciągnąć słuchawki z uszu, by przekonać się, co miała im do powiedzenia. Niespecjalnie zdziwił się, kiedy usłyszał to jej słynne: "bileciki do kontroli", bardziej zaskoczyła go jej reakcja na wystawiony przez pewnego chłopaka bilet. Jak to zawsze jest w autobusach miejskich, wielką sensacją jest to, że ktoś dostał mandat. W końcu bilet kosztuje grosze, więc czemu ktoś miałby go nie kupić? No nieważne. W każdym razie kobieta, która ma kamień zamiast serca i nigdy nie reaguje na niczyje maślane oczka oznajmiła wszem i wobec, że wspomniany delikwent jedzie na nielegalu. Zaraz zaczął się szum. Jako że była wczesna godzina, a większość pasażerów pojazdu była sobie znana i wędrowała nigdzie indziej jak do szkoły, każdy zaczął się od razu wypytywać najbliższej osoby, co się dzieje. Jason nie musiał tego robić, bo ze swojego miejsca miał idealny wgląd na całą sytuację. Widział więc, że chłopak był tym przerażony. Może i bilet nie należał do najdroższych, ale za to kara za jego nieposiadanie i owszem. Wyciągnął rękę po podawany mu przez kobietę dokument i zaraz jego mina uległa zmianie. Kanarka się uśmiechnęła, po czym szepnęła do niego coś, czego Jason nie mógł dosłyszeć. Ich wspólna reakcja była chyba jeszcze bardziej zadziwiająca niż cała ta sytuacja. Oboje bowiem się zaśmiali, po czym kobieta ruszyła dalej. Darowała mu? Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Na domiar złego nikt inny nie zachowywał się, jakby właśnie zdarzyło się coś niezwykłego, a zdecydowanie tak było! Dlaczego nikt nie reaguje? I dlaczego Jason czuł się tak, jakby wszyscy wokół wiedzieli, co się dzieje, tylko nie on sam? Dlaczego nikt go nie wtajemniczył? Podobna sytuacja miała miejsce w szkole. Kiedy już do niej dotarł i odniósł kurtkę do szatni, nie miał nawet czasu na przywitanie się z kolegami, bo po dosłownie kilku sekundach zadzwonił dzwonek, oznaczający początek pierwszej lekcji. Fizyka. Kartkówka. Więcej nie trzeba było dodawać. Lepiej się nie spóźniać. Jason zdążył jeszcze przed wejściem złapać swojego przyjaciela i razem weszli do klasy. Na szczęście nauczyciela nadal nie było, więc spokojnie usiedli na swoich miejscach, czekając na jego objawienie się. Z braku laku zaczęli sobie powtarzać najważniejsze informacje, które mogą im się przydać i w ten oto sposób dotrwali do wejścia smoka ich kochanego belfra. Mężczyzna już w wejściu wyznał, że kartkówki nie będzie, bo nie miał czasu jej skserować, a gdy wszyscy odetchnęli z ulgą i położyli wszystkie książki z powrotem na blaty ławek, wyciągnął wspomniane kartki zza pleców i z diabelskim uśmieszkiem zaczął je rozdawać. Reakcja różniła się od tej z autobusu, bo tutaj nikt się nie uśmiechał, a wszyscy jęczeli z zawodu, ale nawet mimo to Jason miał wrażenie, że coś mu umyka i że znowu nie wie, o czymś istotnym. Świadczyć o tym mogło chociażby zachowanie jego kumpla, bo gdy szepnął do niego konspiracyjne:
- Nienormalny.
On odszepnął:
- Dzisiaj można się było tego spodziewać - i spojrzał na niego tak, że chłopak zaczął się zastanawiać, czy to aby na pewno z nim było wszystko w porządku.
Wolał już się nie odzywać i nie robić z siebie idioty. Wystarczało mu to, że wszyscy wokół nimi byli.
Kolejnym dziwnym zdarzeniem było to, że wszystkie tabliczki z numerami i nazwami klas były ze sobą pozamieniane. Na przykład w miejscu, w którym znajdował się sekretariat i gabinet dyrektora tabliczka głosiła "biologia" albo sala chemiczna podpisana była zacnym "sala gimnastyczna". Ciekawe było to, że nikt oprócz niego nie zwracał na to szczególnej uwagi. Byli tacy, którzy to zauważali, ale najczęściej patrzyli na to przez chwilę z politowaniem w oczach i odchodzili obojętnie w innym kierunku. Dlaczego? Tego nie dane było mu się póki co dowiedzieć.
W trakcie trwania czwartej lekcji trzykrotnie zadzwonił dzwonek, co jak każdy, kto uczęszcza do jakiejkolwiek szkoły, wie, że szkoła się "pali" i trzeba jak najszybciej opuścić jej budynek. Z tym Jason nigdy nie miał problemu. Razem z innymi udał się na wyznaczone miejsce zbiórki, by tam po prostu przeczekać tę chwilę i potem wrócić do więzienia. Słyszał skrawki rozmów i udało mu się z nich wyłapać coś typu: "ale śmieszne", "niezłe żarciki" czy inne bardziej cenzurowane wypowiedzi. Wszystko było w większości przesycone ironią, której on nie potrafił rozszyfrować. Nie rozumiał ich zachowania. Przerwali im w połowie lekcję, a ci jeszcze narzekali. Chyba powinni się cieszyć, przynajmniej takie było jego zdanie. Co z tego, że to tylko próba? Muszą taką zrobić przynajmniej raz do roku. Ustawił się w szeregu razem z innymi uczniami jego klasy i wyczekiwał tego, co ma im do powiedzenia zebrana straż pożarna. Niestety ich wywód już się rozpoczął, ale on nie był w stanie nic usłyszeć. Znowu! Czy przynajmniej w szkole nie mogliby zadbać o dobre nagłośnienie? Dobre? Ba! Jakiekolwiek. Dlaczego wszyscy się już rozchodzą? Dlaczego nikt mu nic nie mówi? Och, jakie to wkurzające. Zaczął się przeciskać przez tłumy osób, które ponownie zaczęły narzekać i powtarzać, że to nie było śmieszne. Ciężko mu było iść pod prąd, ale jakoś przecież musiał dostać się do zebranych nauczycieli. Może w końcu ktoś mu powie, co tu gra.
- Dzieciaki. Nikt już nie ma poczucia humoru - zdołał usłyszeć rozmowę swojej wychowawczyni z nieco starszym panem od historii. - Za naszych czasów było inaczej. Teraz nikt nawet się nie uśmiecha. Tylko te komputery i komputery - narzekał belfer.
- Ma pan rację - odpowiedziała mu kobieta. - Chociaż mogliby udawać, że ich to rusza - zaśmiała się, po czym najwyraźniej zauważyła obecność jej wychowanka, bo rzekła do niego: - Jason, mogę ci w czymś pomóc?
Chłopak nie wiedział, co odpowiedzieć i tylko pokręcił głową i uśmiechnął się oszczędnie. Kobieta odwzajemniła delikatny uśmiech i powróciła do rozmowy, a on ruszył w długą. Nasuwał mu się tylko jeden wniosek: ludzie są nienormalni.
Wszedł do klasy i od razu chwycił za telefon. Może to mu pomoże, bo na razie czuł się tak, jakby postradał zmysły, myślał, kiedy pisał  wiadomość do Aarona.
"Dlaczego wszystko jest takie pochrzanione?", brzmiała.
Na odpowiedź nie czekał długo, co w przypadku chłopaka nie było dziwne. Jeśli nie był zajęty, zawsze miał telefon przy sobie.
"Właśnie miałem do ciebie pisać. Jak tam dzień?"
Blondyn najwyraźniej zignorował jego pytanie i postanowił zacząć inny temat. Tylko dlaczego? I dlaczego pytał co u niego? Poza tym Aaron nigdy nie pisał do niego ot tak. I nie w środku dnia!
"Do kitu. Dziwnie się czuję."
"Biedny :("
WTF?! Kto zabrał Aaronowi telefon?! To niemożliwe, żeby chłopak sam z siebie pisał takie rzeczy. Niemożliwe! To nie Aaron.
"Mam wrażenie, jakby otaczali mnie inni ludzie, chociaż znam ich od dawna. To beznadziejne. Albo to ze mną jest coś nie tak."
Ostatniego zdania nie zamierzał pisać, ale w końcu zdecydował się je dodać. I tak już od rana robi z siebie idiotę, więc co za różnica?
"Z tobą na pewno jest wszystko tak. Masz ochotę się dzisiaj spotkać?"
"Sam nie wiem."
Odpisał automatycznie i szczerze, bo naprawdę nie był pewien. Nie miał pojęcia, czy chce dzisiaj gdzieś wychodzić albo się z kimś spotykać. Może jeśli prześpi się po szkole to wszystko wróci do normy? Oby.
"Mogę ci pokazać, jak szybko potrafisz zapomnieć o wszystkim innym. O wszystkich też."
Odpowiedź przerwała jego myśli i sprawiła, że uśmiechnął się pod nosem. Zaraz sam się za to skarcił. Był w klasie pełnej ludzi! Poza tym obok niego siedział jego kumpel, który cały czas próbował zerknać mu przez ramię i czytać jego wiadomości. Musiał być bardziej dyskretny. Wracając do sms-a, jego treść szczególnie spodobała się chłopakowi. Nareszcie coś normalnego! Jedna głupia normalna reakcja.
"Tak?"
Odpisał to specjalnie. Zawsze mu tak odpisywał bądź odpowiadał, chcąc wyciągnąć z niego coś więcej. Lubił erotyczny humor blondyna, ale wiedział, że nigdy by mu tego nie powiedział.
"Tak. Tak cię zajmę, że nie będziesz miał nawet czasu pomyśleć o czymś innym, ale muszę cię ostrzec, że jutro będziesz bardzo zmęczony i obolały."
Wiadomość była bardzo pozytywna i jak się można było tego spodziewać przesycona podtekstami. Jasonowi aż przyjemne dreszcze przebiegły po ciele, kumulując się w jednym konkretnym miejscu. To mu odpowiadało.
"Będę musiał sprawdzić w grafiku, czy mam jeszcze na dzisiaj miejsca."
Odpisał sprytnie i przygryzł wargę.
"Sprawdź."
Niemal natychmiast odczytał. Z odpowiedzią poczekał kilka chwil tak, żeby wyglądało to bardziej autentycznie. No co? W końcu był zajętym człowiekiem. Musiał sprawdzić, czy ma czas.
"Coś by się znalazło..."
"Uprzedź rodziców, że wrócisz później. Bardzo późno."
"Jak bardzo?"
"Będę o szesnastej. Przyszykuj się, aniołku."
Och, przyszykuję się, zapewnił go w myślach. I jeśli to, co pisał Aaron, było prawdą to zapowiadał się ciekawy dzień. Chociaż tyle.
Czekaj, czekaj. Chwila. ANIOŁKU?! Świat oszalał. Co się dzieje? Było dobrze! Aaron zachowywał się normalnie. Pisali ze sobą! Dlaczego, aniołku?
Nie miał jednak czasu, by o tym pomyśleć, bo został wezwany przez nauczyciela do tablicy. Świetnie. Po prostu genialnie. Szybko odłożył telefon wraz z wiadomością, na którą nadal nie udzielił odpowiedzi, do plecaka i udał się na środek klasy. Niektóre sytuacje nigdy nie ulegną zmianie.
Tak jak uprzedził, Aaron znalazł się pod jego drzwiami dokładnie o szesnastej. Jason wiedział, że było to odrobinę podejrzane, bo przecież chłopak jeszcze nigdy nie przyszedł o omówionej porze. Zazwyczaj spóźniał się przynajmniej kilka minut. Odpuścił jednak ten temat i zajął się chłopakiem, który właśnie go odwiedził. Poza nimi nie było nikogo innego w domu, więc mógł sobie na to pozwolić. Poza tym Aaron był ciekawszy niż jakieś tam rozmyślania. A już na pewno wtedy, kiedy przyszpilał go do ściany i całował na powitanie, tak jak na przykład teraz.
- Dzień dobry - powiedział cicho i odsunął się od chłopaka, kierując się prawdopodobnie do kuchni.
- Cześć - odpowiedział mu ostrożnie Jason i przetarł usta rękawem. Po tak intensywnym pocałunku zawsze były rozgrzane. Ruszył za blondynem, ale nie wszedł z nim do pomieszczenia, a zatrzymał się przy drzwiach i stamtąd obserwował, jak zajmuje jedno miejsce przy stole. - Zostajemy tutaj? - zapytał, unosząc brew.
Wiedział, że pomysł ten nie należał do najlepszych, bo nie dłużej niż za godzinę jego mama wracała z pracy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Aaron też o tym wie, bo nie raz musieli się na szybko z tego powodu ubierać. Czasem potrafili stracić poczucie czasu.
- Nie, ale nie jesteś jeszcze gotowy - odparł mu spokojnie zapytany i zmierzył wzrokiem jego sylwetkę, uśmiechając się kątem ust.
Jason uniósł brew zupełnie zdziwiony. Czy Aaron się uśmiechnął? Dzisiaj wszystko go zaskakiwało! Ale czy w tym konkretnym przypadku powinien narzekać...?
- A czego mi brakuje? - chciał wiedzieć. Uśmiechnął się przy tym kokieteryjnie i zbliżył do chłopaka tylko po to, by zaraz przysiąść na jednym z jego szeroko rozstawionych kolan. Objął go za szyję i liznął obok ucha. - Albo czego mam za dużo? - szepnął, nawiązując do swoich ubrań i kładąc sobie jego rękę na boku.
Aaron zaśmiał się cicho, łapiąc między wargi jego usta.
- Zdecydowanie za dużo mówisz - odszepnął i dał mu się pocałować.
Jason chętnie na to przystał, samemu wszystko inicjując. Aaron nie musiał się nawet wysilać. No proszę, były nawet dobre strony. Ba! Taki chłopak na kolanach? Absolutnie same plusy.
- Nie lubisz, kiedy do ciebie mówię? - zachichotał młodszy i już wsuwał swoje ręce pod koszulkę chłopaka. - Bo ja lubię, kiedy ty ze mną rozmawiasz - dodał i spojrzał w jego rozbawione oczy.
- Nie mamy czasu na rozmowy. Spieszy nam się - przypomniał. - Ubieraj się i wychodzimy - zsunął go ze swoich kolan i zaraz stanął obok stołu, patrząc na niego wyczekująco.
Jason niechętnie bo niechętnie, ale też nareszcie wstał i zabrał z krzesła lekką kurtkę, którą wcześniej tam zostawił. Zaraz po tym wrócił do korytarza, w którym witał Aarona i sięgnął po swoje ulubione buty.
- Ja bym wybrał te - rzekł blondyn i wskazał mu jakieś adidasy.
- Dlaczego nie mogę iść w trampkach? - zapytał zaskoczony Jason, ale posłusznie zaczął sznurować buty inne od tych, które zamierzał założyć.
- Możesz - wzruszył ramionami. - Nie mówię, że nie, ale w tych ci będzie wygodniej.
- Wygodniej? - dopytał, ale nie uzyskał żadnej konkretnej odpowiedzi, a jedynie:
- Gotowy?
Narzucił więc kurtkę na ramiona, wsunął ręce w rękawy i skinął głową. Nie pozostawało mu nic innego.
- Co zaplanowałeś?
- Zobaczysz - odrzekł Aaron z niebezpiecznym błyskiem w oku i ruszył przodem, zakładając z góry, że młodszy pójdzie za nim.
Tak też było, ale nie było to dla nikogo żadnym szokiem. Mimo iż Jason wyczuwał wyraźną zmianę w zachowaniu wiecznie aroganckiego i myślącego o sobie Aarona, nie mógł tego nie zrobić. Ciekawość zwyciężyła. Tak, był ciekawy tego, co wymyślił tym razem. Gdzie będą się pieprzyć? Otóż nigdzie, jak się po kilkunastu minutach okazało.
- Tutaj zaczyna się nasz szlak - wskazał blondyn i uśmiechnął się szeroko.
- Szlak?
- Tak. Pomyślałem, że poczujesz się lepiej na łonie natury i to mi wpadło do głowy. Pospacerujemy sobie - zaproponował i podszedł do Jasona, by pocałować go w czoło. To było do niego takie niepodobne. Aaron nigdy go tak nie traktował. Nie to, żeby wcześniej było źle czy coś, ale to co jest teraz? Od kiedy stał się taki opiekuńczy? - Nie podoba ci się? - zasmucił się.
- Podoba - zapewnił go od razu. Nie mógł patrzeć na jego smutny wyraz twarzy. Uśmiech też nie był normą, ale smutnego Aarona można oglądać jedynie w ekstremalnych warunkach. Zazwyczaj był po prostu na wszystko obojętny. - Ale miałeś mnie wymęczyć - przypomniał mu, celowo podkreślając ostatnie słowo. - Miało być przyjemnie - dodał, patrząc mu intensywnie w oczy.
Miał nadzieję, że chłopak choć odrobinę zrozumie.
- No tak. Tak jak obiecałem - przytaknął mu, na powrót się uśmiechając. - Będzie fajnie - przyznał i pociągnął go za dłoń, kierując ich na początek trasy. - I zdążysz się zmęczyć - zaśmiał się, rozpoczynając marsz. Jason się nie sprzeciwiał, a szedł po prostu za nim. Po ostatnich słowach humor mu się nieco poprawił. Czyli jednak..., pomyślał i uśmiechnął się lubieżnie. - Całe dziesięć kilometrów - dodał z dumą, a chłopak mało co nie udusił się powietrzem, którym oddychał.
Tak więc spędzili kolejne godziny, wędrując i podziwiając widoki. Jason musiał przyznać, że nie było tak źle, ale mimo wszystko wolał swoje wcześniejsze życie. Je chociaż jako tako ogarniał, a teraz? Teraz niczego nie mógł przewidzieć. Nawet tego, kiedy Aaron przyciągnie go do siebie i znienacka pocałuje w ramię czy głowę. Było to przyjemne, ale wcześniej tego nie robił! W końcu po ciężkiej trasie Aaron postanowił zrobić przerwę. Sam osobiście mógłby iść dalej, ale widział, że jeśli choć na chwilę nie przysiądą, to Jason mu tu zaraz zejdzie na zawał, a tego by nie chciał. Nie miał, co się temu jednak dziwić, bo przeszli już nieprawdę sporo, ponad trzy czwarte trasy! Nocny Łowca nie spodziewał się, że chłopak tyle wytrzyma.
Jason był bardzo zmęczony, ale nie chciał siadać. Skoro mieli przejść te dziesięć kilometrów to wolał to zrobić jak najszybciej i wrócić do domu. Ten dzień był beznadziejny. Chciałby go już skończyć. Po namowach musiał jednak zrobić przerwę, więc przysiadł przy drzewie i zaczął rozmyślań nad tym, co mu się dzisiaj przydarzyło. Nie poczuł nawet, kiedy Aaron zajął miejsce obok niego.
- Zmęczony? - usłyszał.
- Uprzedzałeś, że będę zmęczony - przypomniał mu i zmarszczył brwi, kiedy ten objął go ramieniem i przyciągnął do siebie.
- Racja - zaśmiał się. Był dzisiaj taki łagodny i troskliwy, że to aż odrobinę przerażało młodszego. Czy powinien z nim być w takim odludnionym miejscu sam na sam? - Ale ci się podoba? - dopytał.
- Może być - przyznał z małym entuzjazmem.
Tak naprawdę myślał tylko o tym, że to pewnie sen. Że zaraz się obudzi. To było tak beznadziejne, a zarazem tak realne, że Jason sam się gubił. Najpierw jego mama i brat, potem kanarka, nauczyciele w szkole, a teraz jeszcze Aaron. Czy chociaż on nie mógł pozostać normalny?
- Może być? - zdziwił się blondyn. - Tylko tyle?
- Jestem wykończony - jęknął chłopak. - Mam dość tego dnia - wyznał i położył głowę na jego ramieniu. - To wszystko jest bez sensu.
- Powiedzieć ci, co jest najbardziej bez sensu? - zapytał go i pocałował w usta.
- Powiedz - zgodził się.
- To że jesteś taki głupi - odparł szczerze i popchnął go delikatnie, układając na trawie.
Ta odpowiedź zbiła Jasona z tropu. Teraz to już w ogóle nie wiedział, co jest grane.
- Głupi? - powtórzył.
- Tak - pokiwał głową i ułożył się na nim, rozchylając jego nogi.
- Co jest grane? - wypowiedział to, co przed chwilą pojawiło się w jego głowie.
Aaron roześmiał się głośno i pocałował go zachłannie w usta. Tak jak wcześniej...
- PRIMA APRILIS!
- Co? - zdziwił się Jason. - Dzisiaj... - zdążył powiedzieć i sam zachichotał.
Jak to możliwe, że przez cały dzień nie spojrzał na kalendarz? To niedorzeczne!
Aaron nie przejmował się za bardzo jego zachowaniem, bo już był zajęty dobieraniem się do jego spodni. Sprawnie odpiął guzik, patrząc przy tym na chłopaka, do którego dopiero wszystko docierało. Uśmiechnął się szeroko, widząc, że zagubienie w jego oczach jest coraz mniejsze. Och, jaki Jason jest naiwny! Można mu wszystko wkręcić.
- Ale powiem ci coś jeszcze - zaczął po chwili. - Nie ściemniałem, kiedy mówiłem, że będziesz obolały - wyznał i dopiero teraz rozpoczął zabawę.

Wszystkiego dobrego, Kaczorku :*